Dzisiaj obchodzimy Międzynarodowy Dzień Sushi. Tak, tak. Kto jeszcze nie skosztował tego rewelacyjnego jedzonka azjatyckich wyspiarzy - biegiem do "suszarni"! Albo dobrego sklepu.
W międzyczasie opowiem Wam o pewnej magicznej knajpce w Kioto.
Późny wieczór na Shikoji-dori, ulicy w centrum miasta przy
Kioto Tower.
Rozświetlone, malowane japońskimi znakami lampiony typowej
miejscowej knajpki kuszą by zajrzeć do jej środka. Dajemy się namówić
finezyjnemu menu, wyglądającemu na świeże a zrobionemu nieprawdopodobnie
wiernie z plastiku, wystawionemu w przeszklonych gablotach. Wąskie niepozorne
schody sprowadzają nas w dół. Pusto, półmrok rozświetlają dyskretne lampki,
niewielkie wnętrze utrzymane w kolorach żółtych i czarnych podzielone jest na
małe boksy cienkimi pergaminowymi prostokątami w drewnianych ramach, tworzącymi
przesuwalne ściany. Tylko jakiś cień przemknął do sąsiedniego, wyglądającego na
kuchnię pomieszczenia.
Stawiam parasolkę
w drewnianym pojemniku, zdejmujemy buty i wchodzimy na niewielki podest
zagłębiając się w przytulną niszę. Rozsiadamy się na wygodnych poduszkach
rozłożonych na drewnianej podłodze podwyższenia. Mały niski stolik skromnie
udekorowany jest serwetkami ozdobionymi wschodnimi pieczęciami. Na ścianach
zwoje z malowidłami i sentencjami adekwatnymi do pory roku. Udziela się nam
atmosfera klasycznej, tradycyjnej Japonii. Usiłujemy przestudiować menu, ale
oprócz anglojęzycznych nazw działów reszta jest tylko w języku japońskim.
Spokojnie oczekujemy na obsługę rozglądając się ciekawie po knajpce. Przez
dłuższą chwilę nikt się nie zjawia, dostrzegamy jedynie migające czarne źrenice
pojawiające się od strony kuchni w jednej z niewielkich dziur pergaminowej
ściany. Jesteśmy tak samo rozbawieni jak „podglądacze” chichoczący po drugiej
stronie kulturowej bariery.
Zamówione
karkołomną gestykulacją ciepłe
sake ląduje, poprzedzone głębokim
ukłonem, na stoliku. Plus
onigiri, spłaszczone kulki ryżu zawiniętego w
wodorosty nadziewane marynowanymi śliwkami, łososiem czy płatkami suszonej ryby
bonito. Zamawiamy trochę w ciemno, bo trzeba się tu chyba urodzić, by
wyznać się na fantazyjnej wyspiarskiej kuchni azjatów. Kolejne danie podane na
wykonanej z laki ozdobnej tacy pełnej malutkich pojemniczków z osobliwie
skomponowanymi miniaturowymi „jedzonkami” to zawiniętymi w wodorosty, to
pływającymi w galaretowatej zawiesinie, to znów wyglądającymi jak słodki deser a
smakującymi lekko- pikantnie -morsko popijamy lokalnym piwem. A potem czas na
ochobo,
tym razem słodkie już małe półokrągłe różowe ciasteczka z czerwoną plamką
pośrodku, przypominające kobiece piersi i kolejne
sake podane w czarkach
będących małymi dziełami sztuki. To w końcu nasz ostatni wieczór w Kioto,
ostatni wieczór w magicznej Japonii. Głęboko spoglądam w oczy gejszy, której
portret zawieszony jest obok naszych głów. Odpowiada wyuczonym, ale jakże
przyjaznym uśmiechem.
Więcej o Kioto, o dzielnicy Gejsz na
http://jerzypawleta.pl/2010/10/japonia-jesienne-kimono-gejszy/