czwartek, 18 lipca 2013

Węgierskie morze, czyli co nowego nad Balatonem


Można by powiedzieć – po staremu, czyli pięknie. Ale nie byłaby to cała prawda. Od mojego ostatniego pobytu, kilka ładnych lat temu, na Węgrzech zmieniło się bardzo wiele. I to zdecydowanie na korzyść. Wystarczy przekroczyć węgierską granicę (z którejkolwiek strony) i jesteśmy w świecie naszych, Polaków, marzeń o autostradach.  One tu po prostu są. Bez barierek na każdym skrzyżowaniu z kolejną drogą szybkiego ruchu. Na Węgrzech obowiązują wirtualne winiety, czyli nawet szyby nie musimy zakleić „niezdzieralnymi” nalepkami.

  Swój pobyt zacząłem jednak „po staremu”, zgodnie z tradycją bogatych, przyjaznych relacji narodów polskiego i węgierskiego, czyli kieliszkiem palinki.
  Dla tych, którzy jeszcze nie próbowali: palinka to wysokoprocentowa (40 – 70%) tradycyjna węgierska owocowa nalewka (wódka). Uwielbiana jest przez Węgrów, którzy nadal uważają, że dzień nie zaczęty od małego kieliszka palinki jest dniem straconym. Zawołanie „Pálinkás jó reggelt!” czyli „Dzień dobry z palinką!” jest ciągle aktualne. Jeszcze niedawno używano jej zamiast szczotki i pasty do zębów.
  Palinka jest bohaterką wielu opowieści i żartów. Jak opowiada podczas biesiady (rozpoczętej palinką, rzecz jasna) znajomy Węgier z leżącego na południe od południowego krańca Balatonu Zalakaros:
Żona węgierskiego chłopa bardzo zachorowała. Wylądowała w szpitalu. Dzieci chłopa pytają: tato, brzoskwinie tak pięknie dojrzały, co z nimi zrobimy? Chłop odpowiada: jeśli mama wyzdrowieje, zrobimy z nich dżem. Jeśli umrze – palinkę. 

Więcej opowieści znad Balatonu oraz oczywiście zdjęć znajdziecie na mojej stronie:
 http://jerzypawleta.pl/2013/07/wegierskie-morze-czyli-co-nowego-nad-balatonem-nowy/















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz