czwartek, 20 czerwca 2013

Z życia wyższych sfer, czyli Węgry dzień 4 – pałac w Keszthely i placek langos.

 
Węgry, Balaton, lato. Skojarzenia są jednoznaczne – słońce, ciepła woda i relaks przy lampce wina w knajpce przy plaży. I tak jest. Ale nie wszyscy wiedzą, że północno-zachodni (http://west-balaton.hu/pl ), można powiedzieć – górzysty brzeg Balatonu usiany jest pałacami, zamkami czy ich ruinami. Jedno z takich magicznych miejsc odwiedzamy dzisiejszego ranka.


 
 
Pośród zieleni, ozdobiony imponującymi fontannami, ukazuje się nam piękny, ogromny pałac rodziny Festetics w Keszthely. Jest to jeden z trzech największych na Węgrzech pałaców barokowych.

 
Jego wnętrza, 101 pomieszczeń, są równie imponujące jak bryła zewnętrzna.
 



 
Prawdziwą perłą jest tu biblioteka, jedyny pozostały prywatny magnacki księgozbiór na Węgrzech, gdzie bogato rzeźbione regały sięgają dwóch pałacowych kondygnacji.
 







 
Tuż za bramą ogrodów pałacowych zaczyna się inny świat. Główna uliczka Keszthely tętni życiem nadbalatońskiego kurortu, na poranną kawę czy lody zapraszają liczne kafejki, zaczepiają nas sklepy z pamiątkami.
 
 
Ale czymś co wyróżnia to miejsce spośród wielu podobnych jest niezwykła liczba muzeów. Małych, maleńkich i całkiem sporych. Od muzeum marcepanu czy lalek, poprzez muzeum erotycznych figur woskowych ilustrujących literaturę renesansu po zbiór cadillaców. Oczywiście zaglądamy do kilku z nich. W tym do nostalgicznego, nieco kiczowatego  muzeum, gdzie znajdziemy zabawki i inne przedmioty (ponad 10.000 sztuk!) przypominające nam nasze dzieciństwo. Niektóre zbiory są mocno zaskakujące.
 

 
No ale być nad Balatonem i nie zanurzyć się w siarkowych wodach uzdrowiska Heviz – to tak jak… Odpowiedzi znajdziecie dziesiątki. No więc zanurzyłem się. I powiem, że nie bez przyjemności. Leniwe poruszanie się pomiędzy całorocznymi liliowymi lotosami (sprowadzonymi w XIX wieku z Indii) w głębokim na kilkadziesiąt metrów akwenie relaksuje i leczy zarazem. Leniwe, bo woda jest tu gęsta jak zupa i trudno mówić o normalnym pływaniu (wypożyczają na miejscu dmuchane rękawki i inne „pomagacze”). Jest to największe naturalne, termalne jezioro w Europie o powierzchni ponad czterech hektarów. Pokonując system przesmyków i zapór stworzonych po to by nie mieszała się woda o różnej zawartości leczniczych składników i temperaturze (średnia temperatura zimą to +24 °C, latem +36 °C ), podpływam do ciepłego i śmierdzącego serca kompleksu umieszczonego pod centralnym budynkiem postawionym na betonowych palach zanurzonych w jeziorze.  Gęsto tu od oparów ale i ludzi. Długo nie wytrzymuję i wracam wpław do „normalnej” wody. Pobyt w uzdrowisku kończę w basenach, saunach (niektóre o temperaturze 2 stopni Celsjusza!) czy jacuzzi  w wellnes/spa, które powstało niedawno przy historycznym kompleksie.
 

 
Pora lunchu. Wpadamy nad brzeg Balatonu do Gyenesdiás, gdzie przy miejscu zwanym „Kalandpark” (park linowy, trampoliny i inne szaleństwa nie tylko dla najmłodszych) nad samym jeziorem przycupnęło kilka plażowych barów.
 
 
 
 
W jednym z nich serwują tradycyjny węgierski placek langosz (langos). Gdy podają nam na stół kilka jego odmian (ze śmietaną, serem, masłem czosnkowym czy bekonem) pada z naszych ust hasło „pizza”. Właścicielka baru natychmiast się oburza: To nie jest pizza, to nasz langos! I mimo, że faktycznie wygląda jak włoski przysmak - smakuje zupełnie inaczej.  Wykonany jest z mąki pszennej, gotowanych tłuczonych ziemniaków, oleju i mleka. Smaży się go na głębokim oleju. Pychota! Zwłaszcza z zimnym piwem czy winem. Nad Balatonem życie jest piękne! A ceny zdecydowanie na naszą kieszeń…
 
 
 
Jerzy Pawleta
Balaton, Węgry
 
PS Ciekawostka: Węgrzy na co dzień piją kawę i wino, nie piją herbaty. Uważają ją za lekarstwo i piją gorącą herbatę gdy są chorzy.

  
 
 
 

1 komentarz:

  1. Świetne te wpisy! Bardzo mi się przydadzą do planowania podróży. Kiedy człowiek już myśli, że wie wszystko, zawsze znajdzie się ktoś kto wyprowadzi go z błędu :)

    OdpowiedzUsuń